Schronisko na Luboniu wielkim od zawsze stanowiło dla mnie wyzwanie. I właściwie nie wiem dlaczego tak późno się w nim zjawiłam. Może dlatego, że jakoś wcześniej nie było okazji, a może po prostu musiał nadejść ten mój odpowiedni moment...
Postanowiliśmy wyjść do schroniska szlakiem czerwonym od Przełęczy Glisne. To część tzw. Głównego Szlaku Beskidzkiego i odcinek Małego Szlaku Beskidzkiego, który prowadzi od Straconki w Bielsku-Białej, własnie na Luboń. U gospodarzy zostawiliśmy samochód i ruszyliśmy szlakiem pnącym się w tym miejscu delikatnie pod górę. Wokół nas rozpościerał się przepiękny widok na Dolinę Mszanki (?) i okoliczne szczyty Beskidu. Zachęceni słoneczkiem i leżącymi przy trasie pniakami przysiedliśmy na jednym z nich na spóźnione śniadanie. Nigdzie indziej tak mi nie spakowała świeża bułka z serkiem śmietanowym ;)
Pokrzepieni chwilą odpoczynku, nacieszyliśmy oczy widokami i po chwili za znakami weszliśmy w las. Tutaj droga stawała się coraz bardziej stroma, a widoki zasłaniały gęsto rosnące drzewa. Nie przeszkodziło to jednak moim chłopcom w znalezieniu sensu naszej całej wycieczki właśnie w tym miejscu. Jeżyny! ;) Podejrzewam, że wychodzilibyśmy dużo szybciej, gdyby nie te niewielkie czarne kuleczki, które na zajęły ich skutecznie na dłuższy czas.
Ślimacze tempo sprawiło, że zamiast 45 minut pod górę wychodziliśmy prawie dwa razy dłużej. Ale chyba się opłaciło, skoro brzuchy dopełniły się takimi pysznościami. Samo schronisko zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Do tej pory mogłam tylko usłyszeć o tym miejscu, a teraz sama tam byłam. Wychodząc z lasu na szczycie Lubonia Wielkiego przywitał mnie jedyny w swoim rodzaju widok budynku schroniska, pamiętający jeszcze czasy czasy przedwojenne. Jego charakter pozostał właściwie niezmieniony od czasu 1931 roku, kiedy to nastąpiło uroczyste otwarcie i poświęcenie budynku schroniska. Na wysokiej murowanej "ścianie" postawiono budynek z desek, który opiera się skutecznie upływającemu czasowi. Wrażenie było dla mnie tym bardziej niezwykłe, iż w momencie wyjścia na szczyt strasznie wiało. Jak to zwykle w górach bywa pogoda w przeciągu godziny zmieniła się diametralnie i z czystego nieboskłonu pozostały już tylko wspomnienia. Teraz całe niebo zasnute było ciemnymi chmurami, a wiatr zrzucał z drzew szyszki i niewielkie gałązki.
Chowając się przed wiatrem i chłodem w zaciszu schroniska od razu poczuliśmy klimat tego miejsca. Tuż za drzwiami jest wielka ściana z pozostawionymi pamiątkowymi wpisami ludzi, którzy gościli na Luboniu. Dalej jest niewielki bufecik serwujący przepyszne pierogi. Ciepła herbata i ciepły posiłek poprawiły nastroje na tyle, że poszliśmy zwiedzać najbliższą okolicę. A jest tam co oglądać...
Przebłyski pogodowe (czyli chwile, kiedy nie wiało) dały możliwość uchwycenia naprawdę ciekawych widoków ze szczytu.
Ponieważ zaczęło padać zdecydowaliśmy się na rozdzielenie. Wiem, wiem, że w górach tego robić się nie powinno, ale nie było wyjścia. Ja i Bączek schodziliśmy szlakiem niebieskim na Zaryte, a tymczasem Tata wrócił szlakiem czerwonym po samochód i miał po nas przyjechać.
Powrót inną drogą otworzył przed nami nowe możliwości. Po pierwsze podejście nie było strome, więc schodziliśmy sobie powoli, spacerkiem, bo pomiędzy drzewami deszcz był prawie nieodczuwalny, a po drugie mieliśmy okazję zobaczyć w całej okazałości panoramę Tatr. Przyznam, że deszcz nieco pokrzyżował mi plany, bo jeszcze przez moment zastanawiałam się, czy nie schodzić przez Perć Borkowskiego i Rezerwat Luboń Wielki. Bardzo znajomy Pan Przewodnik z Koninek nam ją polecał, jako jedną jedyną i niepowtarzalną w tych okolicach. Uznałam jednak, że jak na jeden raz wystarczy nam wrażeń. Perć Borkowskiego i gołoborze będą śliskie, a przez to niezbyt bezpieczne. Szczególnie dla sześciolatka.
Niebieski szlak zaprowadził nas częściowo lasem, a częściowo łąkami prostu do Zarytego, gdzie przy pierwszych dla nas
(i ostatnich dla wychodzących na szlak) zabudowaniach czekał na nas samochód.
Luboń jest takim miejscem, do którego od razu po zejściu zapragnęłam wrócić. Może kolejnym razem zdecydujemy się na wyjście żółtym szlakiem...